wtorek, 14 października 2014

Rozdział 2. Jak jeden upadek zmienia całe życie...

Dziewczyna podniosła głowę. Spojrzała na Justina ze zdziwieniem i przerażeniem. Podciągnęła nosem.
- Co się stało? - chłopak usiadł obok niej na ławce i objął ją ramieniem. 
- Chcę ci pomóc...
- Przewróciłam się i rozwaliłam sobie kolano. A jeszcze umówiłam się tu z przyjaciółką, miała być pół godziny temu, nie ma jej, nie odbiera komórki. Boję się, że coś jej się stało... - jeśli masz tylko jedną, bliską osobę, lęk o nią występuje cały czas. 
Justin klęknął przed dziewczyną i obejrzał jej kolano. Krew przestała już cieknąć, ale po upadku musiała lać się dość obficie, bo cała noga była czerwona. W dodatku rana była nieco brudna. 
- Trzeba będzie to opatrzyć - powiedział Justin. 
- Dasz radę iść?
- N-nie wiem... Ch-chyba n-nie... - wyjąkała Scarlett. Chłopak wziął ją na ręce. Dziewczyna spojrzała na niego z przerażeniem.
- Nie bój się, nic ci nie zrobię - wyszeptał do jej ucha.
- Zabiorę cię do mnie do domu, opatrzę ci ranę i to wszystko.
***
- I już - Justin przygładził plaster na kolanie Scarlett. Jej noga była czysta, rana oczyszczona i opatrzona. Dziewczyna siedziała w przepięknej kuchni na miękkim, wygodnym krześle przy drewnianym stole okrytym niedbale brązowym obrusem.
- Dziękuję - powiedziała Sky.
- Tak w ogóle, to jestem Scarlett.
- Justin. Justin Bieber. Miło mi. 
Scarlett osłupiała. Justin Bieber? Ten sławny? Który od niedawna wywołuje tonę afer i jest na okładce pierwszej lepszej gazety w kiosku Ruchu? Ten Justin Bieber?
- Widzę, że jesteś zdziwiona - Bieber uśmiechnął się i ściągnął kaptur i okulary, które odłożył na stół.
- Tak, to ja. Sławny Justin Bieber. Jesteś moją fanką? - puścił jej oczko.
- Nieee... Ale hejterką też nie jestem - uśmiechnęła się Sky.
- Rozumiem - JB pokiwał głową.
- Nie słuchaj tego, co mówią o mnie inni. Oni nic nie wiedzą. Tylko ja wiem, jaki jestem naprawdę. A może sam tego nie wiem?
- Znam ten problem bardzo dobrze. Aż za dobrze.
Wtedy zadzwonił telefon Scarlett. Dziewczyna wyjęła go z torby. To była Ariana.
- Przepraszam, muszę odebrać - powiedziała Sky i nacisnęła zieloną słuchawkę. Justin uśmiechnął się lekko.
- Halo? Ariana?
- Gdzie ty jesteś do kurwy nędzy? Czekam na ciebie już jakiś czas!
- Spóźniłaś się pół godziny sama, a teraz zwalasz wszystko na mnie! Mam w dupie taką przyjaźń, wiesz? - Scarlett rozłączyła się. Kipiała złością.
- To ta przyjaciółka? - spytał Justin. Dziewczyna pokiwała twierdząco głową.
- Strasznie na nią naskoczyłaś. Czy dałaś jej się wytłumaczyć? 
- Będziesz mi robił teraz kazanie?! Nie jesteś moją matką! - kasztanowowłosa po prostu wybuchnęła.
- Nie. Po prostu pytam się. Strata bliskich osób bardzo boli. Nie chcę, abyś cierpiała.
Sky milczała.
- Daj jej się wytłumaczyć. Może stało jej się coś złego? Coś jej wypadło? Miała wyraźny powód? 
- A potem oskarża mnie o wszystko.
- Rozumiem, że jesteś wzburzona, Scarlett. Ale nie oskarżaj jej bezpodstawnie.
Justin i Sky rozmawiali jeszcze jakiś czas. Potem wymienili się telefonami i Scarlett wróciła do domu... A raczej poszła do Ariany, porozmawiać z nią.
***
- Czyli zgoda?
- Zgoda? - Scarlett i Ariana przytuliły się mocno. Były sobie cholernie bliskie. Nie miały nikogo poza sobą. 
- A dzisiaj spotkałam Justina Biebera... - Sky opowiedziała przyjaciółce całą historię, od przewrócenia się do wyjścia od chłopaka. Ariana była zauroczona.
- WOW! Ty to masz szczęście, kochana - stwierdziła.
Po jakimś czasie Scarlett wracała do domu. Było już ok. 15. Przy blokach ktoś złapał dziewczynę za rękę i pociągnął w swoją stronę. Russel spojrzała nań przerażona.
- Scarlett Russel? Pamiętasz mnie? - spytała "porywaczka", która okazała się rudowłosą dziewczyną z workami pod oczami.
- Kimberly?

poniedziałek, 13 października 2014

Rozdział 1. Ich życie było inne, a jednak tak podobne...

Promienie słońca leniwie wkradły się do sypialni w skromnym mieszkanku siedemnastoletniej Scarlett Russel. Dziewczyna zamrugała nerwowo oczami, po czym usiadła na łóżku i przeciągnęła się. 
Dziś była sobota. Młodzież cieszy się, że ma wolne i nie musi iść do szkoły. Ale jej to nie obchodziło. Skończyła podstawówkę i gimnazjum, nie potrzebowała więcej wykształcenia. A że sama decydowała o swoim życiu, nikt jej za to nie krytykował. Uroki nieposiadania nikogo, kto by się o ciebie troszczył.
Scarlett otworzyła szafę. Wybrała z niej bluzkę na ramiączkach w różowe cekiny i ciemne jeansy. Wyciągnęła z szuflady bieliznę i ruszyła do łazienki, gdzie umyła się, ubrała i uczesała w warkocze swe kasztanowe włosy. Następnie wróciła do kuchni. Zrobiła dwie kanapki z Nutellą, nalała soku pomarańczowego do szklanki i zjadła śniadanie. Umyła naczynia, po czym padła na krzesło i westchnęła. 
Zapowiadał się kolejny nudny dzień, taki sam, jak każdy. Scarlett, przezywana "Sky", nie miała żadnych przyjaciół, znajomych prócz Ariany - rudowłosej, optymistycznej osoby o wielkim poczuciu humoru, jednak wrażliwej. Zwykli ludzie powiedzieliby, że z nią nie można się nudzić, ale kasztanowowłosa nie była całkiem normalna. Była inna. Odmienna. I nie uważała, że Ariana zawsze może człowieka zainteresować, zaskoczyć. Uważała ją za człowieka całkowicie przewidywalnego.
Scarlett poszła do sypialni i zdjęła z półki trylogię "Igrzyska śmierci". Dziewczyna była książkowym molem, a to była jej ulubiona seria. Czytała ją wielokroć razy. Russel wyjęła pierwszy tom. Miał czarną okładkę ze złotą broszką Kosogłosa, na której znajdowały się złote napisy "SUZANNE COLINS. IGRZYSKA ŚMIERCI". Sky otworzyła pierwszy rozdział i zagłębiła się w lekturze.
***
Do drzwi Justina Biebera zadzwonili dwaj policjanci noszący nazwiska Gatsby i Benson. Po chwili chłopak otworzył. 
- Dzień dobry. Pan Justin Bieber? - spytał Gatsby.
- Tak. O co chodzi? - spytał zaskoczony chłopak.
- Czy jest pan chłopakiem niejakiej Melodie Rawlison? - zapytał znów Gatsby.
- T-tak - Justin przestraszył się.
- O co chodzi?
- Niestety, pańska ukochana nie żyje. Miała wypadek samochodowy.
- C-co? Nie, to niemożliwe. Nie moja Melodie. To jakiś kiepski żart? 
- Niestety nie - odezwał się po raz pierwszy Benson.
- To wszystko, do widzenia - zakończył i policjanci wyszli, zamykając za sobą drzwi.
- Do widzenia... - wyszeptał słabo Justin. Oparł się o ścianę i zsunął, opadając na podłogę. Skulił się i zaczął płakać. Tak bardzo kochał Melodie. Była dla niego cholernie ważna. Dlaczego zginęła? Dlaczego mu ją odebrano? Dlaczego on nie może być szczęśliwy? Dlaczego traci osoby, które kocha? Justin miał tylko nadzieję, że Melodie nie cierpiała, nie konała. Bolało go serce, był rozbity, zagubiony, a jednak myśłał o tym, czy jego nieżyjąca już dziewczyna cierpiała podczas śmierci.
Justin obudził się cały zlany potem. Zatrząsł się i spojrzał na zegarek. Była 5:20. Wiedział, że już nie zaśnie. Ten sen był okropny. Od niedawna co noc miał takie koszmary. Tracił ukochaną... A w rzeczywistości nie istniała żadna ukochana. Żadna Melodie, Isabelle, Nicki, Emily. Nikt. Żadna dziewczyna, która by go kochała, a on kochałby ją. Brakowało mu tego. Potrzebował ukochanej. Dziewczyny, którą kochałby z wzajemnością. Z którą mógłby spędzać czas. Z którą dzieliłby życie. Z którą by się przytulał, całował, kochał. Której by ufał, oczywiście z wzajemnością. Którą by wspierał, a ona jego. Której dawałby poczucie bezpieczeństwa, o którą by dbał. Zwierzałby się jej, a ona jemu. Byliby przy sobie w trudnych chwilach. Justin cholernie tego potrzebował i nie miał tego. To było bolesne.
***
Scarlett spakowała do torby chusteczki, telefon, portfel, gumę do żucia, wodę i wkładkę Descreet, po czym zarzuciła ją na ramię i wyszła z domu, kierując się w stronę parku. Zadzwoniła do niej bowiem Ariana, która stwierdziła, że grzechem jest siedzieć w domu w taką pogodę i wyciągnęła Sky na spotkanie do parku. Kasztanowowłosa nie uznawała grzechu, nie uznawała Boga. Była ateistką, nie wierzyła w takie rzeczy. Nie była asertywna i poszła na to spotkanie. Nie miała tylko pojęcia, co się wydarzy w parku.
***
Justin, w ciemnych okularach i bluzie z kapturem, wędrował po parku. Innych taki spacer by zachwycił, on jednak nie potrafił się cieszyć. Jemu szczęście dałby szczęśliwy związek oparty na szczerej miłości. 
W pewnej chwili chłopak usłyszał czyiś płacz. Spojrzał w lewo. Zobaczył siedzącą na ławce dziewczynę o kasztanowych włosach. Zadrżał. Rozbolało go serce (był czuły na emocje), i jednocześnie zabiło ono mocniej. Pragnął ją przytulić i pocałować. Podszedł jednak tylko i zapytał:
- Co się stało?